„Tam i z powrotem” to nie tylko część tytułu książki Tolkiena, ale nadaje się idealnie również do drogi, którą pokonał kurs dolara w ciągu ostatnich tygodni. Szybki zjazd w okolice minimów z początku roku, który został zatrzymany powyżej 3,68 zł. Następnie dość gwałtowne ruchy, które starały się wybić tworzący się ok. 3-groszowy trend boczny. Kolejna próba pokonania dolnego ograniczenia okazała się punktem zwrotnym, tyle że dla całkowitego zanegowania osłabienia USD, a od tego momentu wyklarował się wyraźny trend wzrostowy. W szybkim tempie popchnął on notowania w okolice szczytu sprzed miesiąca, który już zaraz może być testowany. Jeśli uda się wybić to ograniczenie powyżej 3,76 zł, to może otworzyć się ścieżka w kierunku najpierw 3,78 zł, a następnie nawet 3,81 zł, czyli poziomu widzianego ostatnio w listopadzie. Jeśli jednak ruch na północ zostanie w końcu zatrzymany i zobaczymy kolejny zwrot akcji, to wsparcia poszukamy powyżej 3,74 zł, a potem przy 3,72 zł.
W obecnie panujących warunkach, czyli silnego USD na szerokim rynku, trudno szukać argumentów za jego osłabieniem na parze ze złotym. Oczywiście nagłe ruchy mogą spotkać się z ich równie nagłym zanegowaniem, ale na razie za scenariusz bazowy należy przyjąć przynajmniej czasowe pozostanie kursu w okolicy dzisiejszych poziomów. Za dolarem przemawia pogorszenie rynkowych nastrojów. W dużej mierze odpowiada za nie koniec fazy ignorowania przez inwestorów rosnących rentowności obligacji. W normalnym świecie ten fakt w połączeniu z przewidywanym wzrostem inflacji (wynikającym m.in. z pompowania publicznych środków w gospodarkę) wskazywałby na zbliżające się zacieśnianie polityki monetarnej banków centralnych. Bankierzy centralni jednak bronią się rękami i nogami przed takimi rozwiązaniami, zapewniając, że nic się nie zmieni w ich podejściu w dającej się przewidzieć przyszłości. Niestety dla decydentów inwestorzy chyba coraz mniej im wierzą, a coraz bardziej skłaniają się do poglądu, że nie da się w nieskończoność zaklinać rzeczywistości.